Tygodnik Podhalański, 15 listopada 2012

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2012)

Maciej Pinkwart

Listopadowe ZOO

 

Z relacji prasowych, opisujących w ciągu minionych tygodni życie samorządowe w Zakopanem, nie dowiedziałem się, czym zajmowali się radni na ostatniej sesji, bo wszystkie relacje dotyczyły obecności na obradach barana Maćka. Dowodzi to nie poziomu obrad, tylko poziomu dziennikarstwa, dla którego barani happening jest ważniejszy, niż nudna rzeczywistość demokratyczna. Słowem – dziennikarzom zwykle bliżej do obiektu zoologicznego niż problemów ludzkich. Dajmy dziś unieść się tej fali.

Zbliża się obchodzone uroczyście w Ameryce Święto Dziękczynienia, kiedy to obywatele wszystkich ras, narodowości i stanu majątkowego dają wyraz wdzięczności za przeżycie kolejnego roku i dziękują sobie nawzajem za swoje osiągnięcia. Święto miało początkowo charakter dożynek, a ustanowiono je na pamiątkę przetrwania pierwszego roku na Nowej Ziemi przez pasażerów statku „Myflower”, którzy wylądowali w 1620 r. na Skale Plymouth, a rok później wspólnie z pomagającymi im Indianami z plemienia Wampanoagów świętowali ten fakt, konsumując pięć jeleni, oraz dużą ilość ptactwa wodnego, a także produktów zbożowych, być może z żytniówką na czele. O indykach ani słowa. Po latach przybysze wyrżnęli jelenie, kaczki i Indian, a za sprawą prezydenta Abrahama Lincolna w 1863 r. Thanksgiving Day stał się świętem państwowym, znanym głównie z faktu, iż pod nóż idzie wówczas blisko 50 milionów indyków, a jednego ze skazańców aktualny gospodarz Białego Domu ułaskawia i oddaje do ZOO. Święto jest dlatego takie popularne, że nie ma charakteru religijnego, narodowego ani klasowego, więc chętnie obchodzą je chrześcijanie, muzułmanie, buddyści i ateiści, nie mówiąc już o mormonach, scjentystach i wyznawcach Woodo. A także Niemcy, Polacy, Włosi, Portorykańczycy i resztki Indian. Zdanie indyków w tej kwestii nie jest brane pod uwagę.

W Polsce próbowano wprowadzić tę samą tradycję, zastępując indyka gęsią, ale nie wyszło, jak dotąd. Głównie dlatego, że zmienianie istniejącej lub wprowadzanie nowej tradycji idzie u nas wyjątkowo opornie, chętniej przecież świętujemy klęski niż sukcesy, co więcej – jesteśmy mistrzami w interpretowaniu sukcesów jako klęski i odwrotnie. Gęś jest obca naszym ideałom, nawet wprowadzanie na piedestał kaczek się nie udało, stąd też naszymi świątecznymi zwierzętami są i pozostaną Bożonarodzeniowy karp i coniedzielny kurczak na rodzinnym stole, poprzedzony rosołkiem z makaronem jednojajecznym. No i oczywiście świnia w każdej postaci, nie tylko jako schabowy z kapustą.

Listopadowe Święto Niepodległości, mające upamiętniać wydarzenie, od którego w 1918 r. zaczęło się twórcze budowanie jedności podzielonego przez zabory narodu, zmieniło się w swoje karykaturalne przeciwieństwo, kiedy to na każdym kroku i w każdym wrzasku pogłębia się podziały w dawniej skonsolidowanym społeczeństwie. Jakie zwierzątko mogłoby być symbolem polskiego Święta listopadowego? Osioł zbyt mądry, świnia zbyt pożyteczna, orzeł, jak wiadomo z Wyspiańskiego, nie wszędzie poleci. Więc? Narodów paw i papuga?