Tygodnik Podhalański, 20 września 2012

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2012)

Maciej Pinkwart

Języki obce

 

Miałem rozmowę z jednym z moim młodych znajomych, który radził mi, bym w swoich recenzjach i felietonach, a także książkach nie używał obcych wyrazów i naukowych terminów, bo to zraża czytelników. A koniec końców – dowodził – towar nie ma wartości, jeśli nie znajdzie kupca, więc dotarcie do jak największej ilości klientów dowodzi klasy pisarza.

Odruchowo poprawiłem, że nie „ilości”, a „liczby”, bo „ilość” jest dla rzeczy niepoliczalnych, jak cukier, a dla policzalnych „liczba”, a moi czytelnicy są, niestety, policzalni.

- Inteligenckie czepiactwo – powiedział – może masz rację, ale przecież i tak wiesz, o co chodzi.

No, wiem. Chodzi o to, że ja się nigdy nie zgodę z twierdzeniem, że wytwór intelektualny jest towarem i jako taki musi szukać kupca blichtrem opakowania i łatwo przyswajalną papką treści, do opisania której wystarczy 20-sekundowy bełkot dziennikarzy popularnych telewizji. Nie każda rzecz musi być na każdy rozum i tak jak ja nigdy nie zrozumiem, na czym polega spalony w piłce nożnej i dlaczego trzeba się zachwycać piosenkami zespołu „Zakopower”, tak i ten, kto nie interesuje się muzyką nie sięgnie po recenzję z koncertu. Upraszczanie leksyki nic tu nie da, bo tłumaczenie różnic między opusem i oposem oraz informowanie, że allegro to nie tylko portal handlowy, ani gwarowo wyrażony zachwyt nad sposobem interpretacji muzycznej - przekracza ramy intelektualne obu stron: piszącej i nie czytającej. Uwaga: bynajmniej nie deprecjonuję tych, którzy nie rozumieją co to jest deprecjacja: po prostu tworzymy różne kręgi kulturowe, różne światy, które mają na pewno ze sobą sporo wspólnego, ale też nie ma co udawać, że nic nas nie dzieli. Jeśli jest coś, czego szczerze nie znoszę, to zakłamane inteligenckie poklepywanie prostaków po ramieniu i udawanie, że się jest większym prostakiem niż oni, w celu albo zjednania ich – pozornej – życzliwości, albo w celu uniknięcia prostackiego ataku.

Schlebianie niskim gustom i upraszczanie języka nie prowadzi bowiem do poszerzania kręgu odbiorców kultury wysokiej, a przeciwnie – zmierza do zmniejszenia grona osób umiejących czytać i rozumieć. Lata pseudokomunizmu i propagowanej na siłę ideologii egalitarystycznej doprowadziły do tego, że słowo elita (zwłaszcza z dodatkiem: intelektualna) stało się inwektywą. Nie doprowadziło to, na szczęście, do likwidacji elit, które – choć przetrzebione -  przetrwały rozbiory, Witosa, sanację, okupację i komunizację, więc trzeba mieć nadzieję, że przetrwają i obecną tabloidyzację i dekomunizację oraz zredukowanie języka ojczystego do kilku prostych, a przaśnych formułek. Groźniejszym zjawiskiem jest powstanie elyty, czyli arystokracji pieniądza i celebry. Niestety, przełożenie między elytą a elitą jest w Polsce jeszcze mało zauważalne. A model został wypracowany w Stanach Zjednoczonych, gdzie majętny producent stali, Andrew Carnegie, przeszedł do historii kultury w momencie, gdy sfinansował budowę nowojorskiej sali koncertowej. Była to najkorzystniejsza inwestycja jego życia.

I tylko na tym gruncie elyta spotyka się z elitą.