Tygodnik Podhalański, 15 grudnia 2011
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2011)
Maciej Pinkwart
Pora kartek świątecznych
Mikołaj przyszedł i poszedł, wcale nie był święty, zresztą w ogóle to nie był
Mikołaj. Pierwsze śniegi odgarnięte. W radiu nadali pierwsze pięćdziesiąt razy
Last Christmas. Pora na pisanie
kartek świątecznych.
Choć z coraz większym trudem przychodzi mi stawianie liter na papierze, jednak
co roku o tej porze zmuszam siebie i swój portfel do tego nadmiarowego wysiłku,
by nie zapomnieć o tym, co powinno być istotą tych Świąt: wzajemna życzliwość i
ów pokój ludziom dobrej woli. Pamięć
o tym skłania do działań nieracjonalnych, nieekonomicznych i męczących, jakimi
są wymyślanie, kupowanie i pakowanie prezentów, ubieranie choinki, gotowanie,
zapraszanie gości … Tak samo z życzeniami. Dla wielu osób poczta mailowa jest
jedyną akceptowalną formą przekazywania korespondencji, w tym życzeń. Także i
dlatego, że można ją za darmo wysłać i przyjąć nie wychodząc z domu. Niestety,
najczęściej takie motywacje – stosowne do rozumowania osób starszych – pojawiają
się u ludzi, dla których pójście na pocztę nie stanowi najmniejszego problemu,
poza ogólną nieochotą do jakiegokolwiek wysiłku. Dotyczy to w największej mierze
osób urzędowych, biur czy instytucji, które co roku zasypują nas standardowymi
życzeniami, wysyłanymi według listy mailingowej, czyli z wpisaniem do adresu
wszystkich, których ma się w tzw. kontaktach. Co roku takie listy dostaję także
od znajomych prywatnych. Może jestem mamutem z epoki lodowcowej, ale jeśli
jestem jednym z kilkudziesięciu adresatów takiego maila, to go po prostu nie
czytam. I doprawdy lepiej byłoby, gdybym w ogóle życzeń tego rodzaju nie dostał
– bo bym pomyślał, że może ktoś zapomniał, albo wyjechał poza zasięg sieci. Jest
to po prostu przejaw lenistwa i lekceważenia: i adresatów, i całych tych świąt
serdecznych.
Instytucje jeszcze mogę
usprawiedliwić, choć nie koniecznie zrozumieć: jestem dla nich tylko klientem,
takim jak inni. Naturalnie, nie rozumiem takiego myślenia pseudomarketingowego,
wedle którego klient obdarzony życzeniami z marketu pójdzie i coś tam zaraz
kupi, albo zagłosuje na tego kandydata, który wysłał do wyborców maila, a nie
tego, który ma lepszy program. Zapychanie skrzynki mailowej to kiepski pomysł na
promocję. Natomiast gdy przyjaciel traktuje cię jak urzędnik czy reklamodawca,
odwalając świąteczną pańszczyznę, skutkuje to w najlepszym razie niesmakiem.
Jeśli więc wysyłam życzenia
mailem – a oczywiście robię to, jak każdy – staram się zrobić to tak, żeby każdy
adresat miał przekonanie, że pisząc, to właśnie jemu życzę wszystkiego dobrego i
że to jego żonę, męża, dzieci i chomika świątecznie pozdrawiam. Sporo czasu
schodzi przy wybieraniu kartek (a przecież moi znajomi nie będą sobie ich
pokazywać, więc nie trzeba każdemu wysyłać innej pocztówki) i ręcznym wpisywaniu
świątecznych myśli, dla każdego innych. Ale tak naprawdę, to świąteczne
zmęczenie i ten czas, który jest na to wszystko konieczny – jest najlepszym
prezentem, jaki możemy ofiarować bliskim. I sobie też.