Tygodnik Podhalański, 10 listopada 2011

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2011)

Maciej Pinkwart

Powszechna dostępność młotka

 

Już nieraz obiecywano nam powszechny i darmowy dostęp do Internetu, co miało być wyrazem nowoczesności i dbałości o potrzeby społeczeństwa. Ale wątpię, czy dostaniemy ten prezent od kogokolwiek po wyborach. Może i dobrze, bo podobno rolnicy najchętniej teraz doiliby krowy myszką na ekranie, a małżonkowie realizowaliby obowiązki nie w sypialniach, tylko na laptopach. Sam widywałem ludzi godzinami smyrających smartfony w punktach z darmowym WiFi, dla których uroki okolicy były mniej ciekawe niż sieć. Co można tyle czasu robić „w Internecie”, jeśli już się sprawdziło pocztę i odpisało na listy, przeczytało wiadomości na portalach, sprawdziło prognozę pogody i obejrzało zdjęcia znajomych na „Naszej Klasie”? Ile to może potrwać? 15 minut? Internet jest przydatny jako narzędzie: w sieci korzystam ze słowników, wyszukuję potrzebnych informacji i źródeł, no i koresponduję ze znajomymi, choć nie mam czasu ani ochoty na informowanie fejsbukowego świata o tym, że u sąsiada kotek wlazł na płotek. Ale wiele osób korzysta z Internetu nie dlatego, że go potrzebuje, tylko dlatego, że jest. To, rzecz jasna, może być forma rozrywki: są ludzie, którzy oglądają telewizję jak leci. Tak samo można przeszukiwać serwis Youtube, czy wędrować przez kolejne odnośniki do odnośników. Ale to trochę tak, jakby po przybiciu wszystkich niezbędnych w domu gwoździ wciąż trzymać w ręce młotek i poszukiwać zastosowania dla tego narzędzia. W końcu spojrzy się z zainteresowaniem na głowę bliźniego…

Internet jest totalnie demokratyczny, co znaczy, że bzdura i epokowe odkrycie, prawda i fałsz, szczegół i ogół, kretyn i geniusz mają tu równe prawa, a dla nieznającego się na rzeczy szperacza wyguglowane informacje będą miały jednakową wagę. Korzystanie z sieci wymusza wielowątkowość działania: pisząc wypracowanie, uczniowie mają otwarty edytor tekstu, Google, Wiki, fejsa, GG, kilka stron, poleconych przez kolegów, Youtube, no i włączoną muzę. Ale to nieprawda, że to ćwiczy podzielność uwagi. Przeciwnie – rozprasza uwagę i wymusza powierzchowność.

Jednak nie da się tu niczego nakazać ani zabronić, można tylko czekać i obserwować, w jakim kierunku pójdzie ta ewolucja. Już widzimy, że demokracja internetowa staje w kolizji z dotychczasowymi praktykami pedagogicznymi, stanem prawa, konwenansami towarzyskimi, strukturami hierarchii społecznej i zawodowej. Kolizje te wywołują żałosne próby wtłoczenia rzeczywistości sieciowej w ramy istniejących kodeksów i barier obyczajowych. To się nie udało i nie uda, o czym świadczą krucjaty przeciwko udostępnianiu i ściąganiu z sieci utworów muzycznych, książek, obrazów. Może zamiast nierealnego dopasowywania nowej rzeczywistości do archaicznych przepisów warto zastanowić się nad tymi przepisami?

Ja jestem z zeszłej epoki i choć korzystam z udogodnień współczesnej cywilizacji, to już nie stanę się ich niewolnikiem. Pewno tak samo sądzili ci, którzy widząc łatwość, z jaką można było po wynalazku Gutenberga produkować książki, myśleli z przerażeniem ile czasu zmarnują ludzie na czytanie, zamiast zająć się czymś pożytecznym.