Tygodnik Podhalański, 3 listopada 2011
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2011)
Maciej Pinkwart
Słownik wyrazów obcych
Wszystkie ekonomiczne i
polityczne autorytety wieszczą nadejście kolejnego kryzysu i zapewniają, że
tylko pod ich kierunkiem możemy przejść suchą nogą przez to Morze Czerwone
kataklizmów. Ale nie zauważamy, że kryzys jest już od dawna, żadne autorytety
nie zapowiadają jego przezwyciężenia, zresztą w tej dziedzinie nie ma już
autorytetów. To kryzys kulturowy.
W tej kwestii napisano już
wiele słów i wiele słów wypowiedziano, ba! – odbywały się z wielkim zadęciem
polskie i europejskie kongresy kultury, jednakże poza sferę słów rzecz w
zasadzie nie wyszła. No, więc przy słowach pozostańmy.
Kiedyś pracowałem w radiu jako
depeszowiec. Była to epoka przedkomputerowa. Z teleksów co godzinę spływało
około 600 depesz po polsku, angielsku, rosyjsku, francusku i niemiecku. Trzeba
było to wszystko przeczytać, zrozumieć, wybrać najważniejsze, przetłumaczyć,
napisać z tego wiadomość, oddać do redaktora. Język depesz był bardzo
uproszczony – w sferze anglojęzycznej posługiwano się tzw. Reuters English,
zawierającym nie więcej niż 300 słów. Wiadomość budowano jednak operując
normalnym systemem językowym, pełnym niuansów znaczeniowych, synonimów, prostym,
ale nie prostackim. Dziś mam wrażenie, że wszyscy posługują się takim Reuters
Polish. A może SMS Polish.
Słowa wychodzą z użycia przede wszystkim wówczas, gdy giną pojęcia, które
określają. Ale także wówczas, gdy procesy myślowe, kierujące mową, przebiegają
utartymi drogami, kiedy posługujemy się szablonami. Cierpi na tym przede
wszystkim synonimika. Jak dziś określamy pozytywny stosunek do kogoś czy czegoś?
W zasadzie tylko czterema pojęciami, z których żadne nie wywodzi się z języka
polskiego. Fajne. Super. Ekstra. OK.
Z użycia wychodzą pojęcia: dobry, ciekawy, piękny, interesujący, ładny,
fascynujący, pociągający, ponętny… Zapominamy jak zróżnicowane są materiały, z
których wykonywane są ubrania. Kto, poza krawcowymi, lub sprzedawczyniami w
sklepie z konfekcją (kto dziś używa słowa konfekcja…), używa słów satyna,
gipiura, welwet, gabardyna, kaszmir, tweed, welur, popelina… I kto wie co znaczy
i dlaczego zwrot: nie wciskaj mi tu popeliny!
Jak wiele nazw kolorów wyszło z codziennego użycia? Seledynowy, turkusowy,
karmazynowy, purpurowy, rubinowy, pąsowy, karmin, amarantowy, brunatny,
kasztanowy, koralowy, ecru, ugier, szafranowy, cyklamenowy, chabrowy, liliowy,
popielaty, bordo (nie: bordowy), błękitny, indygo, lazurowy, malachitowy,
ultramaryna…
Przykładów można by podawać wiele, ale mnogość słów jest zbyteczna, bo jasno
widać, że prostota komunikacji utożsamiła się z prostactwem języka, a to w
zasadzie jest przejawem prostactwa w ogóle. Trochę karykaturalnie, ale jednak
trafnie ujmuje to klasyk kinowy: klient w
krawacie jest mniej awanturujący się. Na taśmach teleksu pisano krótko i
mało wykwintnie przekazując treść, która dopiero dziennikarze mieli obudować we
właściwe słowa. Dziś się strasznie spieszymy i te depesze agencyjne podajemy
jako wypowiedź własną.
Aha, nikt nie wie, co to jest
teleks?