Tygodnik Podhalański, 28 lipca 2011

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2011)

Maciej Pinkwart

Siły natury

 

 

Ponieważ mój blok ma być ocieplany i już nawet zaczęto zwozić w jego okolice elementy rusztowania – przyśniło mi się, że to rusztowanie już stoi, i w środku nocy ktoś się na nie wspiął i stanąwszy przed moim otwartym oknem coś do mnie ważnego mówi. Rzadko ktoś mówi do mnie coś ważnego, zwłaszcza w nocy, więc wyjrzałem przez okno, ale rusztowania nie było, choć głos było słychać. Wiadomo, że „słyszenie głosów” jest jednym z pierwszych objawów świętości albo szaleństwa. Chcąc to rozstrzygnąć, wyjrzałem dokładniej. Przez podwórko szedł pan i rozmawiał przez komórkę. Nie mówił nic ciekawego. Zasnąłem. Po godzinie obudziła mnie scena czułego pożegnania państwa wracających z imprezy. Nie żeby ktoś zachowywał się nieelegancko, nawet nie używał standardowego języka nowotarskiego. Zamknąłem okno i zasnąłem. Po godzinie obudziłem się, bo było duszno. Otworzyłem okno. Zasnąłem. Po godzinie obudziły mnie samochody dostawcze, manewrujące pod marketem. Wstałem i pojechałem do pracy, gdzie mógłbym spokojnie odpocząć, gdyby nie konieczność udawania, że pracuję.

Następnej nocy zasnąłem jak kamień, ale nawet kamień by się obudził w taką burzę, jaka się rozszalała nad Podhalem. Na zasłonach światło błyskawic rozmazywało się tak, jakby cały blok się palił, a grzmoty brzmiały, jakby waliły w rusztowanie, które wciąż leżało w elementach w ogródku przed blokiem. Zamknięcie okna nie zmieniało sytuacji, a nakrycie głowy poduszką pogarszało sytuację, bo zmieniało horror w thriller: w horrorze boimy się tego co widzimy, w thrillerze tego, czego nie widzimy. Spojrzałem więc burzy odważnie w twarz (przez zamknięte powieki widziałem równie dobrze, jak w plazmowym telewizorze), wyobraziłem sobie, że jestem w studiu jakiegoś teleturnieju i spokojnie zasnąłem, bo w sumie tak samo nic się nie działo, a emocje były udziałem innych.

Orgia żywiołów i zespół działań nadnaturalnych występowały także w Pieninach. Najpierw jakiś sprytaś podpalił willę „Alma”. Potem dla odmiany uzdrowisko spustoszyła nawałnica gradowa. Wreszcie do Szczawnicy pojechał pan premier Tusk, by rozkochiwać w sobie studentki uniwersytetów trzeciego wieku, co nie jest sztuka ani łatwą, ani tanią, zwłaszcza, że trzeba do nich mówić „Drogie Panie”, a one i tak patrzą bardziej na ochroniarzy niż na premiera, którego często widzą w telewizji, a niektóre pewnie chętniej popatrzyłyby na innego, młodszego i przystojniejszego, nazwisk nie wymienię, żeby nie ujawniać na kogo będę głosował wraz z resztą wspomnianej uczelni. Było to działanie przeciw naturze, bo naturalne byłoby, żeby ze zdroju Stefana korzystała osoba znacznie bardziej sfrustrowana i rozbita psychicznie niż premier, który ma nerwy jak postronki i psychikę libero z FC Barcelona, albo skrzydłowego Konkordii Knurów. Dwa dni później podpalono willę „Małuja”, a w dodatku trwa festiwal „Muzyka nad zdrojami”. Siły natury koją się dopiero, gdy nad Grajcarkiem powstanie plaża naturystów, której brak wydaje się być niedopatrzeniem pierwszej wody. Mineralnej.