Tygodnik Podhalański, 14 lipca 2011

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2011)

Maciej Pinkwart

Kryzys

 

Zawsze mamy pecha albo kryzys. Przeszło 1000 lat temu Mieszko ożenił się z Czeszką, bo trudności komunikacyjne w Europie były gorsze niż za ministrów Polaczka i Grabarczyka razem wziętych, więc brał co było bliżej. Jakby wziął Francuzkę czy Włoszkę, dynastia wyglądałaby zupełnie inaczej. Potem wygraliśmy z Krzyżakami, a jakbyśmy przegrali, to Europa by nam współczuła, a może i pomogła. Jak byłem w szkole, to mi tłumaczyli, że w Polsce jest kiepsko, bo była wojna i Niemcy nas zrujnowali. Na moje ostrożne wątpliwości, że o ile wiadomo, to myśmy tę wojnę wygrali, a przegrane Niemcy jakoś mają się lepiej od nas – uzyskiwałem informację, że im po wojnie pomogli Amerykanie, którzy w czasie wojny pomagali nam.

Potem był kryzys: koreański, berliński, kubański, wietnamski, synajski, marcowy, grudniowy, czerwcowy i sierpniowy. A kiedy wydawało się, że wszystko wychodzi na prostą, zrobił się kryzys światowy z powodu upadku małego banku w Ameryce i kryzys demokracji, polegający na tym, że Polacy nie zagłosowali na Jarosława Kaczyńskiego.

Kryzys światowy spowodował, że wszystkie państwa z wyjątkiem Polski przeżyły załamanie gospodarki, my zaś przeżyliśmy załamanie normalności, skutkiem którego nic nie jest takie, jakie się wydaje, a wszystko to, co mogłoby być dobre, obraca się przeciwko nam. Wydawca mówi mi, że na skutek kryzysu moje honorarium musi być niższe. Z mniejszymi pieniędzmi idę do sklepu, gdzie wszystkie ceny na skutek kryzysu są wyższe. Mając mniej pieniędzy kupuję mniej, więc sprzedawcy zarabiają też mniej, przeto ceny znów szybują w górę, żeby to nadrobić… I tak w kółko.  Zmniejszenie siły nabywczej ludności skutkuje nieuchronnie zmniejszeniem popytu na towary inne niż podstawowe, a zatem droższe, bardziej przetworzone, czyli takie, których produkcja zatrudnia więcej ludzi, więc obywatele znów zarabiają mniej.

Czy grozi nam w Polsce kryzys grecki? Raczej nie, bo tam gospodarka załamała się wskutek nadopiekuńczości państwa. U nas o czymś takim nie ma mowy. Państwo opiekuje się jedynie kolejnymi kampaniami wyborczymi, na które nigdy nie brakuje pieniędzy w przeciwieństwie do dróg, opieki lekarskiej i emerytur. Nie dotyczy to rządów obecnej ekipy – to po prostu zasada ustrojowa, z którą mamy do czynienia od początku naszej demokracji, która rzeczywiście jest w kryzysie, ale nie dlatego, że Polacy wybierają innych ludzi niż chce opozycja (czy koalicja, nieistotne). A zasada ta polega na tym, że kolebiąc się niepewnie na falach kryzysów, nasza państwowa łajba miota się od portu do portu i wszędzie napotyka na zbyt drogie opłaty na redzie.

To wszystko, oczywiście, nie usprawiedliwia kryzysu naszego piłkarstwa, narciarstwa, oscypkarstwa, księgarstwa, piosenkarstwa i stanu zakopianki, która jak co roku o tej porze dostarcza nam tysiące zachwyconych Zakopanem malkontentów, którzy narzekają na kryzys pogody, cen i oferty turystycznej. Zarządzanie kryzysem jest jedną z podstawowych dyscyplin ekonomii – i tę, zdaje się, niebawem opanujemy celująco.