Tygodnik Podhalański, 14 kwietnia 2011
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2011)
Maciej Pinkwart
Wanda i Wandale
Wiosenny deszcz gromadzi się w
dziurach na zakopiańskich jezdniach, przejeżdżające auta figlują z
przechodniami, zraszając ich fontannami błota, a przechodnie ci dziarsko
podskakując wykrzykują rubaszne słowa pod adresem kierowców. A za parę dni
wejdziemy w okres świąteczny i jakże sympatyczny, ściśle narodowo-polski zwyczaj
odbywanej tylko raz do roku kąpieli zamanifestuje się tak lubianym przez
wszystkich śmigusem-dyngusem.
Jak wiadomo, święto to,
wywodzące się jeszcze z czasów przedchrześcijańskich, kiedy to ludzie żyjąc w
bliskim kontakcie z naturą, myli się w każdym deszczu bez detergentów, utrwalony
został przed tysiącleciem z okładem, gdy pewien książę Wandalów, mocno już
zasiedziały w rejonach między Odrą a Wartą, uległ presji zachodnich sąsiadów i
najprawdopodobniej w Ratyzbonie, która była siedzibą parafii dla tych terenów,
zanurzył się w chrzcielnicy przyjmując imię Dagobert, co miało nawiązywać do
jego pierwotnego imienia normańskiego – Dagr.
My tutaj znamy go pod
pseudonimem Mieszko I.
Hipotezę o tym, że pierwszy
władca Polski był z pochodzenia Wikingiem wysunął przed niemal 200 laty Karol
Szajnocha, polski historyk i Europejczyk: niemiecko-czeskiego pochodzenia,
polski patriota, więzień austriackich lochów, znajdujących się na terenie
Ukrainy. Jego syn, Władysław Szajnocha, był założycielem Polskiego Towarzystwa
Geologicznego i wieloletnim prezesem ponadzaborowego Towarzystwa Tatrzańskiego.
Odkrycia Szajnochy o normańskim pochodzeniu Mieszka z oburzeniem odrzucali
historycy międzywojenni i PRL-owscy, ale teraz, po cichu, teoria ta wraca
tylnymi drzwiami i zwiedzając osadę w Biskupinie już raczej nie jesteśmy
informowani o jej słowiańskim pochodzeniu, choć w sumie nie ma większego
znaczenia, kto i jakim językiem przeklinał tamtejszą wilgoć i będący jej
skutkiem prasłowiański lub pranormański reumatyzm.
A
piszę to nie dlatego, by z czasów dawnych Słowian czy Wikingów, pogan czy
chrześcijan wywodzić barbarzyński obyczaj dyngusowy czy chamstwo wiosennych
kierowców, tylko żeby pokazać, jak oszukańcze są teorie, usiłujące dekretować
Polskę jako państwo jednego narodu i we wszystkich odniesieniach do innych nacji
poszukiwać ukrytych opcji – niemieckiej czy rosyjskiej, szwedzkiej, ukraińskiej
czy gabońskiej. Oczywiście jest jeszcze insynuacja opcji
masońsko-kosmopolityczno-europejskiej czy zgoła jerozolimskiej. A pojawiające
się ostatnio pohukiwania na tych, którzy mają inne poglądy narodowe (choć
koncepcja państwa federalistycznego w warunkach polskiej rzeczywistości jest
zwykłą naiwnością) przypominają zapomniane już we współczesnej Europie hasło
ein Volk, ein Reich, ein Führer.
Teoria Szajnochy, wywodząca
pochodzenie państwa polskiego z działalności Wandali wydaje się wszakże mocno
ugruntowana wieloma naszymi zasadami postępowania, wśród których wandalizm i
normańska brutalność splata się ze słowiańską rozlewnością. Wiemy, że Wanda nie
chciała Niemca, ale nie wiemy, jak odniosłaby się do przystojnego Wandala.