Tygodnik Podhalański, 24 marca 2011

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2011)

Maciej Pinkwart

Tsunami

 Japończyków spotykałem w różnych miejscach. Uprzejmi, zdyscyplinowani, zainteresowani kulturą i historią naszego świata, z którym czuli się związani tylko przejściowo – ot, trochę na zasadzie znanej z pewnej komedii: Jeśli dziś jest wtorek, to jesteśmy w Belgii… Mieli świetnych przewodników, doskonały sprzęt elektroniczny, świetne aparaty fotograficzne i kamery. W paryskiej Sainte Chapelle nie mogłem wyjść z podziwu, gdy w skupieniu wysłuchiwali objaśnień przewodnika, który przekazywał je im po cichu, nie przeszkadzając innym zwiedzającym – bo on miał mikrofon, a wszyscy Japończycy słuchawki bezprzewodowe, z zainstalowanymi odbiornikami krótkofalowymi. Kraj niemalże pozbawiony surowców naturalnych, który rozwinął swoją niebywałą technologię z niczego, a raczej mniej niż z niczego – z cudzego. Jedynym lokalnym produktem oryginalnie japońskim, który podbił świat jest, jak się wydaje, sushi.

Zawsze trochę zdawkowo grzeczni, nieco formalnie uśmiechnięci, uczestniczący w kulturze Zachodu z równą precyzją, z jaką toyota uczestniczy w europejskim ruchu drogowym (mam na myśli Europę, a nie Wschodnią Europę)… Czasami słyszę ich, gdy wykonują utwory Chopina czy Szymanowskiego i w zasadzie nie ma się do czego przyczepić, są doskonale wyszkoleni i trudno sobie nawet wyobrazić, żeby któryś z japońskich muzyków kiedykolwiek mógł się pomylić. Ale ta doskonałość jest nie do wytrzymania, słyszeliśmy to na ostatnim Konkursie Chopinowskim: zagrali wszystkie nuty i zeszli z estrady pokonani przez nieprecyzyjnych Europejczyków.

To jednak tylko kwestia czasu. Różnice kulturowe zacierają się coraz bardziej w naszej globalnej wiosce, która dzięki mediom, telefonom i Internetowi zmniejsza się z dnia na dzień. Facebook stał się potężną bronią, pozwalającą organizować się wielkim grupom społecznym, złożonym z osób, które w ogóle się nie znają, co pokazuje sytuacja w zrewoltowanych krajach arabskich. Co prawda, ma to swoje nonsensowne wymiary, gdy portale społecznościowe zastępują naturalne kontakty między żywymi ludźmi. Pewna 16-latka zaprosiła na Facebooku na urodziny wszystkich znajomych, zachęcając ich do rozpropagowania zaproszenia wśród innych. Zgłosiło się 200.000 osób, na szczęście tatuś też dostał od kogoś przez Internet zaproszenie. Zorientował się co się dzieje i zablokował imprezkę.

Korespondencje – także dziennikarskie – z krajów, ogarniętych kataklizmami, ostatnio coraz częściej wykorzystują komunikator Skype. Jakość nie jest świetna, ale szybkość i niezawodność większa, niż satelitarny przekaz HD. Inna rzecz, że wystarczy awaria prądu i będzie po zawodach - na świeczkę laptopy nie pójdą…

Po staremu bowiem zostaje to, że człowiek, z całą swoją wspaniałą wiedzą i technologią, z liczącą kilka tysięcy lat historią cywilizacji i techniki, jest tylko mizernym pyłkiem w obliczu prawdziwych potęg natury, a cały dorobek ludzkości to tylko ślad pleśni na powierzchni Ziemi, który może zmyć jedna potężna fala tsunami.

I umiera się zawsze tak samo – bezsensownie.