Tygodnik Podhalański, 7 stycznia 2010

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2010)

Maciej Pinkwart

O starych rzeczach na Nowy Rok

 

Przyjście Nowego Roku od lat nie wzbudza we mnie nastroju euforycznego i jedyne, co mnie w tym fakcie cieszy, to optymizm, zawarty w ludowym przysłowiu, iż na Nowy Rok przybywa dnia na barani skok. Przyświecające coraz dłużej słońce może natchnąć nas energią dla nowych działań. Teraz wszystkie działania obdarzane są mianem „projektu”. Muzyk już nie występuje na koncercie, tylko realizuje projekt muzyczny. Drogowiec nie kładzie asfaltu, tylko wykonuje projekt asfaltowania. Jest w tym nie tylko echo nowomowy postkomunistycznej, ale także pewna asekuracja, bowiem słowo „projekt” ma ze swojej natury charakter tymczasowy, nie dopowiedziany do końca, nieostateczny. Czyżbyśmy aż tak się bali jednoznaczności?

Musimy się przyzwyczaić do tego, że Nowy Rok przyniesie nam różne nowości, wśród których będziemy musieli się rozeznać i ocenić co wartościowe, a co tylko nowatorskie, co jest przejściową chimerą, a co ma tendencję trwałą. Nie jest to zadanie łatwe: w latach 60-tych, kiedy pojawiła się minispódniczka, uznawano, że to tylko szokująca ekstrawagancja, która nigdy się nie przyjmie. Dziś trudno sobie bez niej wyobrazić nie tylko salony mody, ale i ulice naszych miast, co więcej – tendencja ma charakter trwały i by tak rzec, maksymalnie minimalizujący: współczesne artystki występują na estradach w ogóle bez spódniczek, co jest ekstremalną wersją mini. Podobnie gdy pojawiły się na naszym rynku pierwsze trampki i ręczniki pochodzące z Chin – wydawało się nam, że to się nie przyjmie, bowiem od czasu wybudowania Wielkiego Muru technologia chińska niezbyt się rozwinęła. A teraz niewiele jest w naszym otoczeniu wyrobów, których nie wykonano by w Chinach, na noworocznym koncercie Filharmoników Wiedeńskich wśród publiczności spora część osób miała skośne oczy, nawet na inauguracji Roku Chopinowskiego w polskiej Filharmonii Narodowej wystąpi chiński pianista Lang Lang.

Nowością, której możemy się spodziewać pod koniec roku, będą nowe władze samorządowe i nowy prezydent Rzeczpospolitej. Ale jakoś tak trudno mi uwierzyć w kogokolwiek nowego w polskiej klasie politycznej, więc wygląda na to, że w tych sprawach w nowym roku poprzestaniemy na starej kadrze.

Ostatecznie, nie wszystko co stare jest złe: wcale tu nie myślę o sobie… W Sali Towarzystwa Muzycznego w Wiedniu młodzieży nie było ani na scenie, ani wśród słuchaczy, dyrygent Georges Prêtre urodził się w 1924 r., a kończący koncert – tradycyjnie od wielu lat – „Marsz Radetzkiego” (wykonywany przy perkusyjnym współudziale publiczności) został skomponowany 100 lat przed moim urodzeniem… Biletów zabrakło już prawie rok temu, mimo że nikt nie występował w samych majtkach, nikt nie przeklinał, a publiczność wyglądała na trzeźwą. Ale z wysoką kulturą jest tak jak z brytyjskim sposobem na dobry trawnik: nic trudnego - wystarczy zasiać, podlewać i kosić, i tak przez 600 lat… Co nie powinno burmistrzów Nowego Targu i Zakopanego zniechęcać do tego, by w Nowym Roku  zacząć działania w sprawach kultury wysokiej, bowiem jak powiadają przywoływani tu wielokrotnie Chińczycy: nawet najdłuższy marsz zaczyna się od pierwszego kroku.