Tygodnik Podhalański, 2 grudnia 2010

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2010)

Maciej Pinkwart

Kochany Święty Mikołaju!

 

W moim wieku możliwości bycia niegrzecznym są więcej niż skromne, więc byłem grzeczny i zasłużyłem na prezenty. Ponadto byłem na wyborach, odśnieżyłem auto sąsiadki (nie ważne, że przez pomyłkę…), oszczędzam wodę i whisky piję bez lodu, jeżdżę zgodnie z przepisami, zwłaszcza w okolicach, gdzie straż gminna ukrywa w krzakach fotoradary i nawet raz dziennie słucham wiadomości, co zastępuje mi noszenie włosienicy. Raz nawet przez siedem minut stosowałem kolczatkę cilice, słuchając wypowiedzi posłanki Kępy. Tak, że znowu zasłużyłem na prezenty. Brzydkich wyrazów używam w ograniczonym zakresie i nigdy publicznie, rzadko kiedy pozostaję pod wpływem, jako że w ogóle rzadko ulegam wpływom, staram się również nie mówić burakom, że są burakami, by nie narażać na stres ich delikatnej psychiki, w przypadku gdyby ją kiedykolwiek posiadali. Tak, że po raz kolejny zasłużyłem na prezenty.

Zdaję sobie sprawę, że mieszkanie nawet grzecznego petenta w bloku znacznie ogranicza Twoje możliwości, bo nawet przez klatkę schodową trudno jest wnieść większy prezent, chyba że kupiony w częściach w Ikei, a co dopiero przez komin, którzy w bloku jako sposób komunikacji zdecydowanie odpada. Oczywiście, mogę podejść do kotłowni osiedlowej, ale problem wniesienia prezentu dzięki temu nie zniknie, a nawet z mojego punktu widzenia się powiększy. Kwestia transportu wewnętrznego zresztą z czasem staje się wyjątkowo kłopotliwa, bo gdybym na przykład poszedł śladem Andrzeja Łapickiego i ożenił się z młodszą koleżanką mojej wnuczki, to miałbym problem z przeniesieniem jej po ślubie przez próg mieszkania na drugim piętrze bloku, chyba, żebym ten proceder rozpoczął na trzecim. Bowiem nie zgadzam się z panem Millerem, że mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, tylko jak kończy. Mężczyznę w pewnym wieku jednak poznaje się po tym, jak zaczyna. Dokładniej – czy zaczyna. Najlepiej rozwiązywać to w taki sposób, jak robi to moja lancia, która do setki dochodzi w trzy sekundy. Od dziewięćdziesiątki piątki. Najważniejszy bowiem wbrew pozorom nie jest cel, do którego się dąży, tylko punkt startu.

Tak więc, święty Mikołaju, uprzejmie proszę o trzy prezenty: zegarek bez wskazówek, kalendarz bez kartek i wolność od przekonania, że żyjemy w kraju, w którym wszystkich się zmusza do wykonywania zabiegów in vitro, przeciwko czemu mobilizuje się posłów, radnych, lekarzy i dyrektorów ogrodów zoologicznych. Hałas wokół tej sprawy (która z powodów oczywistych mało mnie początkowo interesowała) sprawia bowiem wrażenie, że nowe ustawodawstwo wprowadzi obowiązek uczestniczenia w tym procederze. Że siły specjalne i lotne brygady ginekologów będą buszować po ulicach, inwitryzując wszystkich, którzy tylko się nawiną pod, że się tak wyrażę, dłoń – jednym pobierając przemocą tak zwany materiał genetyczny, drugim wszczepiając go siłą, a wszystkich kierując do okienka kasowego.

Tak więc, ofiaruj mi, święty Mikołaju, wolność od tego strachu, że mi przez pośpiech albo kłopoty Narodowego Funduszu Zdrowia wszczepią na starość coś, z czym potem nie dam sobie rady, i co będzie kiedyś do Ciebie pisać listy z prośbą o prezenty.