Tygodnik Podhalański, 15 kwietnia 2010

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2010)

Maciej Pinkwart

Gołką w Unię

 

 

Ciekawe, że jeśli komuś się podoba to, co napisałem, zgadza się ze mną, albo go to śmieszy – pisze o tym do mnie. Jeśli uważa, że piszę kiepsko, błędnie, obraźliwie i w ogóle powinienem się zamknąć – donosi na mnie do redakcji. Ale od 2007 r. liczba donosów w Polsce spadła i urzędy kontrolne nierzadko na próżno wyglądają listonosza z torbą wypchaną anonimami, które w dawnych, złych czasach, wrzucano do kosza, dziś zaś stanowią podstawę bytu służb – tajnych, jawnych i dziennikarskich. Na salonach donos nazywa się elegancko „przeciekiem”.

Donoszę więc samoobsługowo, że primaaprilisowo nakłamałem w kwestii Chopina w Kościeliskach, który tamże nie był, nie kochał się w Klementynie Homolaczowej, nie uwodził muzyką jej starego męża, nie rozważał możliwości objęcia tak Klementyny, jak i huty żelaza, koncert f-moll powstał z wielkiej miłości do Konstancji Gładkowskiej, a nie uroczej kościeliszczanki, no i wskutek tego profesor Zbigniew Jachimski nie przeprowadzał badań nad zbiorami pianistki Jaśminy Strzeleckiej, zaś jej praciotka nie przyjaźniła się ze wszystkimi wymienionymi przeze mnie panami, jeno z Karolem Szymanowskim, a i to, by tak rzec, jednostronnie.

Reszta się zgadza. Bohater roku 2010 nadal nie żyje, w dodatku nie wiadomo na co nie żyje – na gruźlicę czy na mukowiscydozę, a jego muzyka w Zakopanem nadal nie brzmi zbyt często, bo nie ma za co ani gdzie, co jest tematem męczącym. Bohaterowie też są zmęczeni, co jest lepsze niż bycie zmęczonym przez bohaterów. Tym rodzajem tortur zajmuje się telewizja misyjna, pokazując nieszczęścia narodowe, które spowodowały, że jesteśmy najwspanialszym narodem na świecie, które to przekonanie mają o sobie wszystkie narody, co nas łączy jak Unia Europejska.

A w Unii Europejskiej podhalańskim bohaterem roku ma zostać baca Kazimierz Furczoń z Lipnicy, bo jak podały media – prawdopodobnie tylko on się ostanie jako jedyny producent unijnie certyfikowanych oscypków. Reszcie się nie opłaca, ani papierkowa robota, ani dochowywanie receptur i stosowanie mleka w większości owczego w owczym serku, ani tolerowanie ceperskich kontroli, ani przesadne wymogi w dziedzinie higieny. A turysta i tak chętniej kupi tańszego podrabianego nieunijnego „scypka”, czy pozaunijną „gołkę”, byleby pachniało wędzonką, nazywało się górskim serkiem i było sprzedawane przez bacę, gazdę, czy gaździnę w regionalnym ortalionie, przy Krupówkach, pod Gubałówką czy wzdłuż zakopianki. Te ostatnie serki zapewne cieszą się największym powodzeniem, bo zawsze jest przy nich gdzie zaparkować, no i można o prezencie dla teściowej przypomnieć sobie w ostatniej chwili, albo nawet potem.

I to nieprawda, że komponentem przydrożnych gołek jest ołów, pochodzący ze spalin samochodowych. Spaliny te dodatkowo wędzą serki, utrwalając ich niepowtarzalny zapach, a benzyna na polskich stacjach jest bezołowiowa.