Tygodnik Podhalański, 8 października 2009
Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2009)
Maciej Pinkwart
Kochać Mozarta i Beatlesów...
Cicho i smutno 1 października minęło kolejne święto kultury. Jeśli coś z tej branży nie jest kongresem, połączonym z bankietem i ministrem, ani pożarem teatru z licznymi ofiarami śmiertelnymi – nie ma szans przedrzeć się do świadomości społecznej, ugotowanej na rzadko w sosie komercji. Międzynarodowy Dzień Muzyki, zainicjowany przez genialnego skrzypka i dyrygenta Yehudi Menuhina w 1975 r. na Podhalu minął bezdźwięcznie. W kraju – okolicznościowe koncerty zorganizowało kilka filharmonii, w szkołach muzycznych – daleko stąd – odbyły się akademie i koncerty i znów zapadła głucha cisza. A może raczej hałas głuchych? Jedna z komercyjnych stacji radiowych w ostatnich dniach września zachęcała słuchaczy do udziału w ankiecie pt. Twoja muzyka, przy czym pytanie brzmiało: jaki zespół i jaką piosenkę kochasz najbardziej?
Innej muzyki do wyboru nie przewidziano.
Oczywiście, stosunek do tzw. muzyki klasycznej nie do końca jest wyznacznikiem przynależności do inteligencji czy innych wykształciuchów, ale na rzeczy coś jest. W końcu lat 70-tych, kiedy z powodów zawodowych kilka razy w miesiącu jeździłem autobusem PKS na trasie Zakopane – Kraków, wielokrotnie byłem świadkiem sceny, gdy pan kierowca, puszczający na cały regulator radio (państwowy pierwszy program), porzucał kierownicę i w popłochu wyłączał odbiornik lub jeździł po skali, gdy tylko z głośników zaczynała brzmieć muzyka poważna. Był to odruch jeszcze bardziej podstawowy niż hamowanie na widok patrolu policyjnego, tak jakby te wszystkie Bachy, Mozarty i Chopiny rozpraszały mu uwagę w czasie jazdy. Najnudniejsze w świecie gadanie nie przeszkadzało mu zupełnie.
Dziś garstka miłośników muzyki klasycznej (tym terminem obejmuje się również tę, powstałą w XXI wieku, ale na użytek filharmonii czy sal koncertowych) szczupleje coraz bardziej zamykając się w gettach radiowej „Dwójki” czy „RMF Classic”. Niewielkie jest też grono lubiących naraz klasykę i dobrą muzykę estradową. A pamiętacie, jak Oliver Barret IV, bohater filmu „Love Story” z r. 1970, wspominał swoją zmarłą żonę, Jenny? Mówił, że „była śliczna i piekielnie inteligentna, że kochała Mozarta i Bacha. I Beatlesów. I mnie”.
Beatlesi i Mozart? Czemu nie, mnóstwo ludzi w tamtych czasach słuchało i klasyki, i rock’n’rolla. Ale dziś jakoś nie potrafię sobie wyobrazić miłośników zarazem Wojciecha Kilara i Piotra Kupichy. O miłośnikach Dody w tym kontekście nie mówię – w końcu, nikt się nie zastanawia czy ładne piosenkarki śpiewają dobre czy złe utwory, tylko czy noszą bieliznę czy nie.