Maciej Pinkwart
Depatronizacja
Niewiele spraw, które dzieją się teraz w Zakopanem, jest w stanie mnie
zaskoczyć, choć niektóre jeszcze dziwią. Tak wiec ze zdziwieniem przeczytałem
(TP nr 16 z 19 kwietnia 2018) o zmianie nazwy i patrona zasłużonej placówki
medycznej, funkcjonującej jeszcze do dziś w świadomości starszych zakopiańczyków
jako Sanatorium „Odrodzenie”. Przez wiele lat dyrektorem, a potem patronem
„Odrodzenia” był doktor Olgierd Sokołowski. 14 kwietnia 2018 r. patrona
zmieniono: została nim założycielka
Towarzystwa Domów Zdrowia Polskiej Młodzieży Katolickiej „Odrodzenie”, później
inicjatorka budowy sanatorium – Klara Jelska. To oczywiście właściwa osoba na
właściwym miejscu, twórczyni i główna orędowniczka spraw „Odrodzenia”, która
zapewne dlatego nie była patronką szpitala od początku, bo jego nazwę ustalano w
PRL-u, a Jelska była działaczką katolicką. Tylko że ostatnie lata przyzwyczaiły
nas do wyłącznie politycznego traktowania takich zmian i mógłby ktoś pomyśleć,
że dr Sokołowski został po prostu zdekomunizowany. Czy poglądy doktora mogły
przyczynić się do zmiany patrona? Niestety, nie można tego wykluczyć. Ale trochę
mi żal, że z zakopiańskiego horyzontu wspomnień zniknie człowiek zacny, ciekawy
i ważny dla stołecznych metropolii – Zakopanego i Warszawy. W dodatku człowiek,
którego nie będzie gdzie wspominać, bo nie ma nawet grobu. Ani w Zakopanem, ani
nigdzie. Jest tablica wspomnieniowa na grobie jego żony na Nowym cmentarzu, był
też (może jest nadal?) upamiętniony na ścianie „Odrodzenia” (tablica,
popiersie).
Olgierd Sokołowski trafił pod Giewont w 1912 r. jako już doświadczony
specjalista od leczenia gruźlicy – którą zresztą pokonał także u samego siebie.
Urodzony w 1885 r. Permie pod Uralem, uczył się w rosyjskim Kazaniu (gimnazjum,
uniwersyteckie studia medyczne), gdzie w 1905 r. został aresztowany za
działalność antycarską i skazany na zesłanie do Sołwyczegodzka koła
Archangielska, skąd udało mu się uciec do Estonii, gdzie w Dorpacie ukończył
studia na tej samej uczelni, na której przed laty studiował Tytus Chałubiński.
Po kilku latach pracy w okolicach Łodzi i Warszawy i po odbyciu klimatycznej
kuracji przeciwgruźliczej we włoskim Nervi przyjechał do Zakopanego i został
asystentem dr. Kazimierza Dłuskiego w sanatorium w Kościelisku. Po powołaniu
Dłuskiego do służby dyplomatycznej (z polecenia naczelnika Józefa Piłsudskiego
został przewodniczącym Delegacji Warszawskiej na rozmowy pokojowe w Paryżu) w
1918 r. Sokołowski został dyrektorem sanatorium i wytrwał na tym stanowisku do
1920 r., kiedy to na skutek nieporozumień z nowymi władzami sanatorium
zrezygnował z pracy i rozpoczął praktykę prywatną, będąc jednocześnie głównym
lekarzem schroniska „Gospoda Włóczęgów” w willi „Lanca” na Antałówce, gdzie
leczyli się działacze komunistyczni, odbywający w Zakopanem rekonwalescencję po
wyjściu z więzień II Rzeczpospolitej.
Potem współpracował jeszcze z Sanatorium Wojskowym im. J. Piłsudskiego w
Kościelisku (powstałym w miejscu dawnego Sanatorium Dłuskich) i ze Szpitalem
Miejskim w Zakopanem, a w 1934 r. władze sanacyjne zaproponowały mu objęcie
stanowiska dyrektora Sanatorium „Odrodzenie”, założonego przez Klarę Jelską i
jej Towarzystwo Domów Zdrowia Polskiej Młodzieży Katolickiej. Zgodził się
stawiając warunek, że będzie mógł tam leczyć chorych bez względu na ich
narodowość, pochodzenie, wyznanie i poglądy polityczne. W efekcie w katolickim
sanatorium leczyli się – i ukrywali – m.in. więźniowie polityczni, zwolnieni z
obozu w Berezie Kartuskiej, w tym – komuniści, których leczenie finansowała
Międzynarodowa Organizacja Pomocy Rewolucjonistom.
A więc jednak dekomunizcja? Nie sądzę. Olgierd Sokołowski był postacią zbyt
wieloformatową, by przydawać mu jakiekolwiek etykiety. Leczył komunistów i
socjalistów, to prawda, ale w tamtym czasie lewicowcy byli uważani za ludzi,
którym – jak każdym innym – należy pomagać w chorobie, a nie zabijać i szczycić
się tym. Leczył tak samo arystokratów, endeków, piłsudczyków, księży, pisarzy,
malarzy, muzyków. Publikował liczne prace naukowe z dziedziny lecznictwa
gruźlicy, podnosił kwalifikacje podczas praktyk w najlepszych szpitalach
zagranicznych, a w Zakopanem słynął z bliskich przyjaźni ze ludźmi kultury.
Jednym z jego przyjaciół – a zarazem pacjentów – był w latach międzywojennych
Karol Szymanowski, odwiedzający często Sokołowskich (doktor Sokołowski w 1921 r.
ożenił się w 1921 r. z lwowską prawniczką Julią z Thumenów) w ich willi przy
(dzisiejszej) ul. Makuszyńskiego. Słuchał tam często przez radio audycji
muzycznych, niekiedy grywał na pianinie. Instrument ten Julia Sokołowska w 1975
r. podarowała „Atmie”, na rzecz tworzonego tam muzeum kompozytora. W 1927 r.
Karol Szymanowski dedykował Sokołowskim swój skomponowany wówczas II Kwartet
Smyczkowy op. 56, z wyraźnymi motywami podhalańskimi.
Sokołowscy przyjaźnili się także z innymi wybitnymi
postaciami zakopiańskimi tamtej epoki – m.in. ze Stanisławem Ignacym
Witkiewiczem (który dedykował im egzemplarz autorskiej odbitki swego dzieła
filozoficznego
Pojęcie istnienia i wynikające z niego pojęcia i
twierdzenia), z malarzem formistą, filozofem i
matematykiem Leonem Chwistkiem, a także z pisarzami Michałem Choromańskim, Zofią
Nałkowską i Stanisławem Przybyszewskim. Od 1922 r. był członkiem zarządu
Towarzystwa Muzeum Tatrzańskiego, a w latach 1934-1939 - radnym miejskim.
Wiosną 1940 r. został aresztowany przez Gestapo, a następnie wysiedlony z
Zakopanego. Znalazł się w Warszawie, gdzie pracował najpierw w szpitalu przy ul.
Leszno, a po utworzeniu m.in. na tym obszarze getta, placówkę zlikwidowano, a
Sokołowski podjął pracę w Szpitalu Wolskim przy ul. Płockiej, gdzie był
ordynatorem oddziału gruźliczego. Po wybuchu powstania warszawskiego Niemcy
zlikwidowali szpital, a wszystkich chorych przeznaczyli do likwidacji.
Sokołowskiego jako lekarza zamierzali puścić wolno, ale on postanowił być do
końca ze swymi pacjentami. Został wraz z nimi rozstrzelany 5 sierpnia 1944 r., a
jego ciało spalono. Miał 59 lat.
Pecha do swego patronatu miał także jego przyjaciel Karol Szymanowski, który w
1982 r. został patronem zakopiańskiej Szkoły Podstawowej nr 6, a po kilku latach
podstawówkę zlikwidowano wraz z imieniem patrona, tworząc w jej miejsce
gimnazjum nr 2, które po jakimś czasie otrzymało imię ks. Józefa Tischnera.
Niebawem i to gimnazjum zostanie zlikwidowane, podstawówka podobno nie wróci, a
imiona patronów pozostaną w muzealnych archiwach.