Kilka słów o mojej nowej powieści...

 

 

Moja Ewangelia

 

 

Ewangelia to dobra nowina. A dobrą nowiną na pewno jest miłość, przyjaźń i poczucie ważnej misji. I macierzyństwo - choć to może najtrudniejsze...

Czy Magdalena to powieść kontrowersyjna? Kontrowersyjne są raczej oficjalne wersje Ewangelii, których bohaterowie to drewniane lalki, bezrefleksyjnie powtarzające cudze poglądy, opowiadające banały, o których prawdziwym życiu nic nie wiemy. Postacie z  mojej Ewangelii to istoty z krwi i kości, spierające się o kwestie wiary – która właśnie dzięki nim dopiero wówczas powstaje, ale także cieszące się i płaczące, lubiące kwiaty i dobre wino, czasem głodne, czasem najedzone, czasem chodzące do kibelka, notabene zgodnie z przepisami Starego Testamentu. Kłócą się i kochają, żartują, nie zawsze mówią całą prawdę, mają dzieci, kłótliwe żony i uciążliwe teściowe, ponoszą okrutne kary za niepopełnione czyny, zaznają nieludzkich cierpień, ale przedtem dane jest im zachwycać się prawdziwym szczęściem. Raczej mają przy pasie nóż niż różaniec, częściej chodzą do łóżka niż do świątyni, uczą innych swojej wiary na własnym przykładzie. Ale uczą się też dalekiego od domu świata, w którym przyjdzie im spędzić większą część życia. I mówią zwykłym, codziennym językiem, łatwo zrozumiałym dla współczesnego człowieka.

Moja Magdalena nie jest ani ladacznicą, ani cierpiętnicą: jest rozrywkową dziewczyną, która spotkała na swej drodze Nauczyciela i jego bliskich. Wchodzi w jego życie z całym bagażem swoich niełatwych doświadczeń, a on szybko zawładnie jej duszą i ciałem. Jest młoda, ładna, zgrabna, ma piękne włosy i niezwykłą inteligencję. W kilka tygodni stanie się jego najbliższą przyjaciółką. Kochanką? Cóż, są młodzi i są blisko siebie… Na pewno nie byli małżeństwem: wiedząc co go czeka, na pewno nie wiązałby się trwale, ryzykując już nie tylko własnym życiem. Magdalena na pewno go kocha – ale przede wszystkim walczy z jego przeznaczeniem. Bezskutecznie – przez co banalny romans prowadzi do tragedii, w której wszystko podlega determinizmowi bezwzględnego Losu, utożsamianego z Bogiem. Czy może istnieć miłosierny Bóg, który jest najokrutniejszym oprawcą dla tych, którzy są jego wyznawcami? Czy warto było cierpieć, umierać, zmartwychwstawać i odchodzić na nowo, pogrążając w rozpaczy najbardziej kochanych tylko po to – by nic się nie zmieniło? Odrzucać religię fasadową, dla której najważniejsze było to, ile kroków zrobi się w szabat i czy się je koszerny posiłek na rzecz tej, której naczelną zasadą jest to, kto i co jest jej symbolem? Więc w co wierzy Magdalena? Czy w ogóle wierzy w coś, poza Nim, swoimi przyjaciółmi i córką? Czyją córką?

No, właśnie.

Przeczytajcie Magdalenę i poznajcie bliżej tych, których oglądaliście dotąd na klęczkach: Marię z Magdali i jej rodzeństwo: Łukasza i Martę, Nauczyciela, jego Matkę i dwie ciotki, wuja Józefa z Arymatei, Egipcjanina Maximina i Fenicjanina Sydoniusza, wesołą Zuzannę, wolącą piękne kobiety od włochatych samców i stateczną Joannę, żonę Chuzy. Zastanówcie się nad charakterami Piotra, Jana i Judy z Kariotu, przypatrzcie się Pawłowi, który jako Szaweł robił same świństwa i nie przeszedłby dziś żadnej lustracji, zachwyćcie się urodą, inteligencją i niezwykłym dorastaniem córki Magdaleny – Sary. Wędrujcie na kartach tej powieści po drogach Tyberiady i Judei, omijajcie Górę Czaszek w Jerozolimie, popłyńcie przez Cypr, Rodos, Kretę, Zante i wyspę Magdaleny do Galii, wylądujcie w mieście Marii z Morza, gdzie Sara spotkała młodego Merowera, zajrzyjcie do pewnego grobu w Arx, zobaczcie jak budował się kościół w langwedockiej wiosce Rennes-le-Château, zamyślcie się nad tym, co kryje jaskinia w górze Bugarach w Pirenejach i popłaczcie trochę, gdy książka doprowadzi Was do deszczowego dnia 22 lipca ok. 75 r. n.e. w miasteczku Świętego Maximina we francuskiej Prowansji…

 

Maciej Pinkwart